91 podróż zagraniczna Hiszpania 2006 – Lato o smaku krewetek i tortilli

Dnia 25 sierpnia 2006r. zespół „Scholares Minores pro Musica Antiqua” wyjechał w 91 podróż zagraniczną. W tournee brało udział 35 dzieci, 4 opiekunów i 2 kierowców. Ten wyjazd był moim szóstym wyjazdem zagranicznym. Najbardziej ciekawiło mnie, czy Hiszpanie naprawdę jedzą owoce morza i piją wino do kolacji.
Hiszpania okazała się fascynującym krajem, zamieszkałym przez życzliwych i ciepłych ludzi. Wszystko nas interesowało – niezwykłe zwyczaje, wspaniała kultura i jedzenie. Osoby, które były kiedyś w Meksyku, bardzo chciały spotkać się ze swoimi przyjaciółmi, którzy mieli również być na festiwalu. Było też kilka „minusów” wyjazdu, a mianowicie późne koncerty i ciężka podróż.
Podróż do celu była długa i męcząca. Czasami były to dwa dni nieprzerwanej jazdy i ciągłe jedzenie kanapek. W czasie drogi mieliśmy kilka przystanków. Pierwszy odpoczynek był w Łupkach (jeszcze Polska). Następną przerwę w podróży mieliśmy w Niemczech, gdzie przyjmowały nas rodzinki ( miasta Kőnigswinter i Solingen), a my w podzięce daliśmy tu dwa koncerty. Zachwycamy się ,w strugach deszczu wprawdzie, słynną katedrę w Kolonii. Później znowu w trasę. Kolejna przerwa dopiero we Francji. Przybyliśmy do Lourdes, gdzie uczestniczyliśmy w procesji wieczornej wraz z wiernymi z całego świata. Wszyscy zaopatrzyli się w cudowną święconą wodę z groty, a Państwo Danielewiczowie kupili świecę. Zapaliliśmy ją i wspólnie się pomodliliśmy w intencji dalszej podróży.
Kolejnym punktem naszej wyprawy była już Hiszpania. Wreszcie mieliśmy czas na długi odpoczynek i na najprzyjemniejszą rzecz pod słońcem, czyli zakupy. Radość łażenia i oglądania, porównywania i wybierania! Był tylko jeden problem. Po dłuższych zakupach brakowało pieniędzy. Szkoda, że pieniądze się tak szybko wydaje. Ja na wyjazdach zawsze kupuję pocztówki i książeczki informacyjne z danego miejsca. Później to mi się bardzo przydaje.
Po festiwalu w Vitoria/Alava i noclegach w jedziemy, na drugi festiwal, do Burgos, gdzie poznajemy nowych fantastycznych ludzi. Tu też mamy wiele koncertów, ale się nie poddajemy.
Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do takiego trybu życia, ale cóż było począć, trzeba grać, w tym celu przecież wyjechaliśmy. Dzięki sjeście w południe lepiej się nam funkcjonowało. Początkowo wcale nie miałam zamiaru chodzić spać. O nie! Uważałam, że tylko maluchy śpią w południe. Nie wiedziałam jednak, jak bardzo się myliłam. Wszyscy w Hiszpanii chodzą spać w południe. Tak więc chcąc nie chcąc, trzeba było spać, by później na koncercie mieć siłę i nie zasnąć na kolacji.
Same jednak koncerty nie były tak męczące, jak ciągłe przebieranie się i pakowanie instrumentów. W kółko to samo. Czasami zdarzało się, że mieliśmy dwa koncerty jednego dnia, a następnie pakowanie. Najgorzej miała sekcja handlowa, która musiała rozpakować kasety (Pani Danusiu, dziękujemy za pomoc!), przebrać się, rozpakować instrumenty i przygotować się do koncertu. Na koncert wyjeżdżaliśmy około godziny 17:30, by móc zrobić jeszcze próbę. Koncerty przeważnie zakończone były owacjami na stojąco, więc trzeba było zagrać coś na bis. Ludzie kupowali kasety, my zarabialiśmy kasę. Dopiero po koncercie jeździliśmy na kolację.

Hiszpańska tradycyjna kolacja składa się z czterech dań: przystawki, II danie, drugie II danie i deser. Do picia zawsze podawano wodę i coca- colę. Ja co prawda nastawiłam się na picie wina, jednak nici z moich marzeń – wina dla dzieci nie było. Dostali je tylko ci, którzy ukończyli 18 rok życia. Jedliśmy paelię, krewetki, tortillę, kurczaki, króciutkie kluseczki, które podobne były do polskiego spaghetti. Posiłek zakończony był zaśpiewaną przez nas piosenką. Zazwyczaj brzmiał ,,Agur Jaunak” i ,,Kama”. Ciekawostką kulinarną były obiady składające się z dwóch drugich dań. Prawie w ogóle nie pojawiały się na stole zupy. Śniadanka takie, jak w Polsce, czyli: bułka, masło, dżem i kawa. Nie chcieliśmy na okrągło pić tylko kawy, więc przynosiliśmy sobie herbatę.

Następnym etapem podróży jest Francja, gdzie czekają na nas rodzinki. Jest super! Francja wita nas serdecznie. Kochani Przyjaciele, nigdy Was nie zapomnimy, ale nasze życie to koncerty i pożegnania. Wspaniały pobyt we Francji dobiega końca i czas ruszać w dalszą drogę. Teraz Polska!

Naszym już ostatnim i definitywnym przystankiem jest Poniatowa i ogromna radość ze spotkania z rodzicami. Jak miło się widzieć po tak długim rozstaniu
Wydaje mi się, że wyjazd do Hiszpanii był udany. Pomimo „niezgodności charakterów” dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Takie długie wyjazdy wzmacniają więzi, uczą pokory w niektórych sytuacjach (oj, wiele byśmy stracili, gdybyśmy nie spróbowali przysmaków hiszpańskiej kuchni), uwrażliwiają na problemy innych. Zespół staje się jednością, muzycznym mechanizmem, gdzie sprężynki i trybiki mają do zagrania jedną wspólną melodię.
Mimo dużej ilości koncertów udało nam się przetrwać. Wiem na pewno, że wszystko zawsze będzie dobrze, o ile będziemy się trzymać razem. Doświadczyłam tego na własnej skórze.
Szkoda tylko, że nie dali nam wina…

autor: Małgorzata Socha